Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wydawać by się mogło, że wszystko, co ze sobą niosą te prace, zdążyliśmy już poznać, a może nawet zrozumieć; zwłaszcza w Polsce, gdzie całą sztukę po 1945 roku - i to na kilka pokoleń - zdeterminowała konieczność poradzenia sobie z pamięcią o Zagładzie i okropnościach II wojny światowej. Doświadczenie to dawało o sobie znać na różne sposoby: jako "Rozstrzelania" Andrzeja Wróblewskiego, kompozycje wypełniane przez Jonasza Sterna rybimi ośćmi albo malarstwo materii (to ostatnie w kontekście generacji, która je stworzyła, wydaje się zresztą czymś więcej niż tylko jedną z polskich wersji informelu).
Z informelem - bazującym na żywiołowości i ekspresji, które tkwią w samej materii malarskiej - artysta znany jako Armando zetknął się w połowie lat 50. Na wystawie katowickiej znajdziemy oleje z tamtego okresu: ociekające czerwienią, żółcią i czernią, z akcentami martwej bieli, opatrzone znaczącymi tytułami, w których powraca przymiotnik "kryminalny" - są głośne, agresywne, brutalne. "W materii zawiera się jedynie destrukcja i katastrofa" - zdają się mówić.
Dlatego warto je porównać z tym, co mniej więcej w tym samym czasie malowali w Krakowie Jerzy Wroński, Janusz Tarabuła albo Danuta i Witold Urbanowiczowie. Oni również doświadczali zużycia, zniszczenia, rozpadu. Tyle tylko że inaczej rozumieli śmierć: zdarzało się, że bywała dla nich możliwością, punktem wyjścia, konstrukcją. Mimo katastrofy. Albo wbrew katastrofie. Dlatego, jak pisała Monika Branicka: "To obrazy o materii, jej fizyczności, cielesności, namacalności: szorstkiej, ciepłej, miękkiej, zimnej, chropowatej, śliskiej i wszelakiej innej". Materii z obrazów Armanda nie da się dotknąć - jest zbyt piekielna.
Jednak to nie "Pejzaże kryminalne" zwracają dziś największą uwagę w salach katowickiego BWA. Przestrzeń wystawy zdominowały obrazy późniejsze, z lat 80. i 90. Zredukowane do czerni i bieli, zimne i zimowe, przypominają szybkie szkice albo wręcz szablony, w których ważny staje się jeden element - łatwo rozpoznawalny i zapamiętywalny, niemal plakatowy.
Najczęściej jest to drzewo, a raczej pień, albo grupa drzew, budząca skojarzenia z więzienną kratą. Podwójny, biegnący w nieskończoność płot to już otwarte nawiązanie do obozów koncentracyjnych. Tak jak wieża strażnicza albo bezpańskie, ale wycelowane we wroga karabiny. Dalej czarne, śmiertelne kwiaty, z których jeden okazuje się Żelaznym Krzyżem, ściągniętym wprost z galowych niemieckich mundurów. Nierozpoznawalne, ciemne flagi, ostro wcinające się w pustkę. Wreszcie tajemnicze kielichy i drabiny; czyżby symbole religijne, które utraciły swą zbawczą moc?
Jeśli pojawia się człowiek, to tylko zredukowany do "Głowy" albo "Postaci", rozcięty, pusty, przekształcający się w zwierzę albo monstrualnego insekta, rozświetlony czerwienią, nie wiadomo, ognia czy krwi. "Leżąca postać", brązowa rzeźba z 2005 roku, to jakby zapis ekshumacji z masowego grobu. "Wojownik" utracił gdzieś "Rękę" - tę samą być może, którą znajdujemy chwilę później.
To prawda, niektóre pokazywane w Katowicach prace (niezależnie od materiału, rzeźba i malarstwo splatają się bowiem u Armanda w nierozerwalną całość) mają wiele wspólnego z twórczością Georga Baselitza (by przypomnieć tylko charakterystyczne dla tego - urodzonego tuż przed wojną niemieckiego artysty - przerażające, krzyczące postaci, spadające dokądś głową w dół). Ta zbieżność nie może dziwić, zważywszy, że od 1979 roku drugim domem Armanda jest Berlin. Można jednak znaleźć także inne, mniej oczywiste konteksty - także w obrębie najnowszej sztuki polskiej.
Kiedy patrzymy na drzewa, które Armando ustawił w żołnierskie szeregi, przypomina się jedna z instalacji Mirosława Bałki. Polski artysta wykorzystał w niej film zarejestrowany przypadkowo podczas wizyty w Birkenau: wśród śniegu, między obumarłymi brzozami, widać stado saren, spokojnie poszukujących pożywienia. Spokój, cisza. Jak to możliwe, że zwierzęta czują się bezpiecznie w miejscu, w którym ginęły miliony ludzi?
Armando próbuje odpowiedzieć na to pytanie: "Mówi się często, słusznie czy nie, to teraz nie ma znaczenia, tonem przemądrzałym o ludziach, którzy całkowicie dobrowolnie zgodzili się na służbę ówczesnemu wrogowi. Dobrze, ale co pomyśleć o drzewach, sosnach i świerkach, które całkowicie poddały się, i wciąż to czynią, każdemu wrogowi. Wystarczy spojrzeć na obrazy, na których występuje wróg: tam one stoją, drzewa, w tle stoją śmiejące się drzewa. (...) Oglądam je, patrzę na nie i wówczas dzieje się coś odrażającego: podobają mi się".
Dlatego trudno byłoby nazwać - wstrząsającą - twórczość Armanda "sztuką pamięci". Chodzi w niej raczej o coś, co w pozornie bardzo odmienny sposób Piotr Uklański starał się pokazać w cyklu "Naziści": o atrakcyjność zła. Tak przynajmniej deklaruje Armando - który jednemu ze swoich pierwszych dzieł nadał tytuł "Zabiłem brata mojego, Abla" i który już w 1967 roku (na wiele lat przed Goldhagenem i jego "Gorliwymi katami Hitlera") wraz z Hansem Sleutelaarem opublikował surowe, pozbawione jakiegokolwiek komentarza relacje holenderskich ochotników SS.
W jednym ze swoich publicznych wystąpień Holender deklarował: "To piękno zła, »die Schönheit des Bösen«, to piękno, które znajduje się we wnętrznościach zła, które w ślad za złem szuka miejsca, aby mi się ukazać, chociaż nie jestem jego sługą. To piękno nakłania mnie, abym »zło« przeciągnął na niewinną, bo amoralną domenę sztuki. Popatrz: zło nie jest już złem, to sztuka".
Może w tym fragmencie szukać należy genezy ograniczonej do "tak" i "nie" kolorystyki, którą wybrał Armando. Trudno bowiem o większą dychotomię niż czerń i biel. Pierwsza kojarzy się zarówno z żałobą, jak i elegancją. Druga odnosi się zarówno do zimy, jak i niewinności i narzeczeństwa. Chodzi więc być może o to, by wartość negatywną przezwyciężyć wartością pozytywną - by rzeczywistość obezwładniać sztuką. Stąd jej groza i potworność.
Czy działalność artystyczna jest dla Armanda - nie ujmując jej wielkości i znaczenia - formą autoterapii, a w większym jeszcze stopniu swoistego świadectwa? Innego niż np. to, które przez całe powojenne życie malował ocalały z Zagłady Izaak Celnikier?
Armando urodził się w 1929 roku w Amsterdamie. Jako sześciolatek znalazł się wraz z rodziną w spokojnej miejscowości Amersfoort. W 1941 roku niedaleko domu jego rodziców powstał Policyjny Obóz Przejściowy, znany w historii jako Kamp Amersfoort. Jakie ślady zostawiło to sąsiedztwo w pamięci nastolatka?
Jedno zastanawia: dwa obrazy pokazywane na katowickiej prezentacji pochodzą z 2005 roku. Na pierwszym widać płonący dom, który wydaje się portretem wdowy bądź zakonnicy. Drugi, znacznie mniej ciekawy formalnie, intryguje treścią: to po prostu mocno fakturowy, na wpół abstrakcyjny pejzaż morski. Czyżby nadszedł wreszcie czas uspokojenia?
"ARMANDO", Galeria Sztuki Współczesnej BWA, Katowice. Wystawa czynna do 12 sierpnia.