Czy premier powinien iść na Mszę?

Eucharystia powinna być sprawowana dla niej samej, a nie po to, by coś uświetniać i czynić bardziej solennym. Motywacja dla obecności na Mszy polityków winna być taka sama jak każdego innego uczestnika.

24.07.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Wizytę Benedykta XVI w Walencji poprzedziła mała sensacja. W przeddzień przyjazdu Papieża socjaldemokratyczny premier Hiszpanii José Luis Rodríguez Zapatero zapowiedział, że nie będzie uczestniczyć w papieskiej Mszy św. z okazji V Światowego Spotkania Rodzin. Krytycznie o tej decyzji wypowiedział się ówczesny rzecznik Stolicy Apostolskiej Joaquín Navarro-Valls, przywołując obecność na papieskich liturgiach takich polityków jak Daniel Ortega, Fidel Castro i Wojciech Jaruzelski. W komentarzach padały wypowiedzi typu "skandal" albo przynajmniej "niestosowność". A może jest inaczej? A może to obecność premiera na Mszy byłaby niestosownością? Navarro-Valls przyznał, że "na Mszę przychodzi ten, kto chce". Widocznie Zapatero nie chciał. A może nie tylko nie chciał. Może uznał, że nie powinien.

Święte dla wszystkich?

Pod koniec lat 50. ubiegłego stulecia niemiecki teolog Karl Rahner wypowiedział się przeciwko transmisji Mszy św. przez telewizję. Przyznał, że nie istnieją żadne techniczne przeszkody, by pokazywać liturgię, zwłaszcza sprawowaną podczas szczególnych wydarzeń z życia Kościoła. Czy jest to jednak wystarczający powód - pytał - by oku kamery dać te same prawa co spojrzeniu wiary i adoracji? Rahner pisał: "Transmisja przez telewizję grzeszy przeciwko przykazaniu, które mówi, iż obcym nie wolno dawać dostępu do najbardziej intymnych, osobistych czynów czy też do tego, co święte".

Warunkiem udostępnienia świętości była według Rahnera zdolność do osobowej współpracy w celu wypełnienia aktów świętych. W swojej argumentacji powoływał się wówczas na tzw. disciplina arcani, czyli "nakaz tajemnicy", zwyczaj z okresu początków chrześcijaństwa, polegający na ukrywaniu przed poganami i katechumenami największych tajemnic wiary, a zwłaszcza Eucharystii i Trójcy Świętej, z obawy przed niezrozumieniem i profanacją.

Ślady "nakazu tajemnicy" pozostały w Kościele do dzisiaj. Ryt odesłania katechumenów po liturgii Słowa Bożego jest wciąż obecny w tradycjach wschodnich. Także w liturgii rzymskiej w okresie Wielkiego Postu, po skrutynium (modlitwa za wybranych i egzorcyzm), przygotowujący się do chrztu katechumeni odchodzą przed rozpoczęciem sprawowania Eucharystii. Inny ślad tej pedagogicznej praktyki wczesnego Kościoła znajdujemy we współczesnym obrzędzie małżeństwa mieszanego, tzn. takiego, w którym jedna ze stron nie należy do Kościoła katolickiego. Zasadniczo związek błogosławi się wówczas poza Mszą. Odradza się także sprawowanie sakramentu małżeństwa podczas Mszy, jeśli małżonkowie, choć są katolikami, pozostają religijnie obojętni.

Zasada disciplina arcani dotyka samej istoty życia chrześcijańskiego. Jej źródłem jest natura Eucharystii, którą słusznie można nazwać tajemnicą tajemnic. Zasadnicza idea, która się tu ujawnia, to pragnienie ustrzeżenia tajemnicy od profanacji rozumianej nie tylko jako czynne wystąpienie przeciwko Eucharystii, ale jako przystąpienie do uczestnictwa w niej, jako obecność bez należytego przygotowania. "Święte dla świętych" - woła diakon przed komunią kapłana w liturgii bizantyjskiej. Okazuje się, że w naszej praktyce duszpasterskiej "Święte" jest de facto dla wszystkich.

Trudno nie postawić pytania, czy w sprawowaniu misterium, w którym "otrzymujemy Boga i Bóg wchodzi w doskonałe zjednoczenie z nami", powinni uczestniczyć także ci, którzy nie są do tego prawidłowo usposobieni, tzn. ci, którzy bądź nie wierzą w to, czym jest Eucharystia, bądź niewystarczająco rozumieją to, co się podczas niej dokonuje. Kościół stawia określone warunki do tego, by móc w pełni korzystać z owoców Mszy przez przyjęcie Komunii, ale - jak się okazuje - poza drobnymi wyjątkami nie stawia żadnych warunków, jeśli chodzi o samo uczestnictwo we Mszy. Zrazu wydawać by się mogło, że problem jest czysto akademicki, bo ludzie niewierzący czy nieochrzczeni na Mszę zasadniczo nie przychodzą. Ale zdarza się, że ktoś czuje się do obecności na niej zobowiązany z powodów pozareligijnych. A w takiej właśnie sytuacji bywają najczęściej politycy.

Jak Piłat w Credo

O związku życia politycznego z Eucharystią Kościół mówi niewiele. W instrukcji "Redemptionis sacramentum", przygotowanej przez Kongregację Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, czytamy: "Mszy świętej nie wolno łączyć ze sprawami politycznymi albo świeckimi, czy też z tym wszystkim, co nie jest w pełni zgodne z nauczaniem Magisterium Kościoła katolickiego. Co więcej, aby nie pozbawiać Eucharystii jej autentycznego znaczenia, należy za wszelką cenę unikać celebrowania Mszy świętej jedynie w celu stworzenia okazałego widowiska, jak też nie nadawać jej stylu podobnego do innych ceremonii, zwłaszcza świeckich".

Zacytowana tu uwaga nie dotyczy oczywiście wprost omawianego przypadku, ale idea, która jej przyświeca, zdaje się mieć swoje zastosowanie także do niego. Troską Kongregacji jest, by Msza nie stała się narzędziem politycznej demonstracji, która mogłaby być wykorzystana dla społecznej legitymizacji biorących w niej udział polityków.

Obecność ludzi polityki na Mszy bywa bowiem kłopotliwa. "Pół biedy", gdy są oni ludźmi wierzącymi i praktykującymi, i gdy ich zaangażowanie w wierze spektakularnie nie wzrosło wraz z objęciem urzędu - choć i w takim przypadku przydaje się roztropność. "Politycy, jeżeli są ludźmi wierzącymi - mówił w wywiadzie dla "TP" bp Wiktor Skworc - mogą, a nawet powinni manifestować wiarę. (...) Cieszy obecność polityków, parlamentarzystów na Mszy św. Jest to jednak - powtórzmy: jeżeli są wierzący - ich obowiązek. A zatem nie ma potrzeby, aby ich jakoś szczególnie eksponować podczas liturgii".

Czasami jednak zdarza się, że wypada obecnych polityków pozdrowić. Robi to także Papież podczas swoich podróży, gdy w wygłaszanych homiliach "zauważa" prezydenta, premiera i innych czołowych polityków danego państwa. I choć nie czyni tego z imienia i nazwiska (tak przynajmniej było w Polsce), zgromadzeni wiedzą, kto był, a kto nie był obecny. Nieobecność bywa czasami bardziej pożądana od obecności. Tak było - moim zdaniem - właśnie w Walencji. Przypomnijmy, że miało tam miejsce Światowe Spotkanie Rodzin, a premier Zapatero jest przecież inicjatorem zmian legislacyjnych, które doprowadziły do prawnego uznania w Hiszpanii związków jednopłciowych, co pozostaje w niezgodzie z nauką Kościoła o rodzinie. Być może więc premier przez swoją nieobecność wyzwolił Papieża z dyplomatycznie kłopotliwej sytuacji.

Polityk na Mszy bywa czasami gorzej usytuowany niż przysłowiowy Piłat w Credo. Wystarczy posłuchać komentarzy ulicy na temat obecności na Eucharystii polityków, nie tylko tych z "górnej półki", ale także samorządowego szczebla, których antykościelność, agnostycyzm czy ateizm są powszechnie znane. W odczuciu społecznym bywa to odbierane jako akt fałszywy, próba uwiarygodnienia czy koniunkturalizm. Myślę, że niejeden proboszcz i biskup nieraz czuł się nieswojo, pozdrawiając tego czy innego przedstawiciela władz.

Oczyszczenie motywacji

Kwestia obecności czy nieobecności polityków na Mszy jest szczególnie istotna w krajach nazywanych tradycyjnie katolickimi. Przez wiele dziesięcioleci obecność w kościele przedstawicieli władzy była tu niejako czymś naturalnym. Eucharystia była (czasem: jest) bowiem obecna w przestrzeni publicznej jako część państwowego rytuału. Sytuacja się zmienia, gdy w takich krajach władzę zyskują ci, którym do Kościoła daleko.

Bo po co idzie się na Mszę? Czy po to, by zrobić komuś przyjemność, np. Papieżowi? Premier Zapatero - jak wiadomo - spotkał się z Benedyktem XVI po jego przylocie. Odwiedził go też wcześniej w Watykanie. Dlaczego więc nie przyszedł na Mszę? Być może uznał, że jest ona aktem bardziej religijnym niż dyplomatycznym. Eucharystia powinna być bowiem sprawowana dla niej samej, a nie po to, by coś uświetniać i czynić bardziej solennym. Motywacja dla obecności na Mszy polityków i innych znanych osobistości winna być taka sama jak każdego innego uczestnika. A jest nią (powinno być) pragnienie uczestnictwa w misterium Boga, który daje się człowiekowi pod postacią Chleba i Wina. Niczego więcej nie trzeba, by stanąć przy ołtarzu.

Nie wiem, jakie były motywacje Ortegi, Jaruzelskiego czy Castro. Być może szli na Mszę papieską z potrzeby serca, które szukało Boga. Wykluczyć tego nie można. Być może szli, bo nie wypadało tego nie zrobić. A być może dlatego, że po prostu opłacało się to w politycznym rozrachunku. Tego również wykluczyć nie można.

Wkraczamy w epokę pokonstantyńską, gdzie porządek świecki i religijny rozchodzą się coraz bardziej. Ale będzie to też - jak się zdaje - epoka pewnego oczyszczenia, wyzwolenia od pokus klerykalizacji polityki i upolityczniania religii. Myślę, że ten proces zaowocuje także większą klarownością eucharystycznej motywacji. Coraz rzadziej będą się pojawiały motywacje polityczne, kulturowe czy społeczne. Coraz rzadziej będzie się chodziło na Mszę, bo wypada, a coraz częściej dlatego, że domaga się tego wierzące serce. W ten sposób Eucharystii towarzyszyć będzie jeszcze większy szacunek - owo spojrzenie wiary i adoracji, którego domagał się Rahner.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2006