Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Album dzieli się na dwie części - “Abbatoir Blues" jest bardziej bluesowy, łączy estetykę energetycznego gospel z wodewilowym rozbujaniem niczym z Kurta Weila, zaś “The Lyre Of Orpheus", z wyjątkiem utworu tytułowego, który zaskakuje energią tudzież przewrotnością tekstu, to nieustająca apoteoza miłości w balladowej oprawie.
Otwierający album “Get Ready for Love" - prawdziwy hymn gospel, tyle że zagrany trzy razy szybciej, w dodatku z punk-rockową ekspresją - jest znakomitą zapowiedzią zawartego na płycie ognia. Znakomicie brzmią szczególnie “Hiding All Away", “There She Goes My Beautiful Word", czy wstrząsający “Abattoir Blues". Z kolei “Spell" czy “Oh Children" - pochodzące z “The Lyre Of Orpheus" - poszerzone o brzmienie The London Community Gospel Choir to niemal gospelowe wersje mruczanych, cohenowskich ballad.
Cave, mistrz literackiego opisu stanów ekstremalnych, wszelkich zboczeń i ludzkich nieprawości, zwykle unikał doraźnych tematów politycznych czy społecznych. Podobnie jest na nowej płycie, gdzie koncentruje się na piosenkach miłosnych, których adresatem jest Bóg, natura czy bliżej niesprecyzowana “ona". “Abattoir Blues" to apokaliptyczna wersja świata, który oszalał, świata, w którym na “cywilizację śmierci" jedynym antidotum jest Miłość. Na “Lyre of Orpheus" Cave koncentruje się na miłości przez małe “m", miłości, na której opiera się świat.
Cave to niemal żywe wcielenie fantazji każdego jajogłowego krytyka muzycznego - charyzmatyczny showman, znakomity, choć specyficzny wokalista, przede wszystkim zaś autor niezwykle intrygujących tekstów, przesyconych lekturą Pisma. Co bodaj najważniejsze, to jeden z nielicznych poetów metafizycznych rocka, a choć jest to dość specyficznie pojmowana metafizyka, kompletnie nieortodoksyjna, penetrująca zarówno enigmatyczny Absolut, jak i grzeszne Ciało, uznać można, że w muzyce rockowej jest bodaj tylko dwóch tak wyrazistych szamanów - Jim Morrison i Nick Cave. W odróżnieniu od dionizyjskiego Morrisona, Cave - wielkie, chude jak szczapa chłopisko z twarzą zdeprawowanego anioła i swoistym stylem śpiewania - przypomina rockowego Kaznodzieję, obłąkanego proroka, który swym głosem, brzmiącym jak głos wołającego na puszczy, potrafi zarówno wzruszyć subtelną liryką, jak wywołać metafizyczny dreszcz.